Każdy, kto kiedykolwiek zaczynał naukę języka angielskiego, zetknął się z odmianą „to be”, to pierwsze kroki wszystkich początkujących, pierwsze wtajemniczenie w gramatykę języka, który z obcego ma stać się językiem przyswojonym przynajmniej w takim stopniu, że będzie można się nim porozumiewać, dogadać się z każdym o wszystkim. Takie są założenia. Pełni entuzjazmu adepci powtarzają” to be” we wszystkich formach, mając nadzieję, że dalej pójdzie jak z płatka. Ale różnie bywa…
Na szczęście znakomity odsetek pilnych studentów, zdobywa kolejne etapy językowego wtajemniczenia, ale są i tacy, którzy z jakiś powodów, przygodę z nauką angielskiego kończą niemal w tym samym punkcie, w którym ją zaczęli. I tak nasze „to be” staje na długi czas kością w gardle, przeradza się w przykre wspomnienie porażki językowej, która z niewiadomych przyczyn, skończyła się zbyt szybko. „To be” zmienia się zdecytowanie w „not to be”, co w wolnym tlumaczeniu da się przełożyć na „w życiu nie nauczę się angielskiego” i w domyśle „ani żadnego innego języka”.
I rzeczywiście, poczatki nauki języka mogą stanowić najtrudniejszy etap w całym procesie jego poznawania. Póżniej jest o wiele łatwiej, cieszą już udane próby wyrażenia najprostszych komunikatów, polecenia nauczyciela stają się zrozumiałe, można też wreszcie połapać się w treści podręcznikowych czytanek. Ale sam początek, te pierwsze pół roku, może być prawdziwą męką zwłaszcza dla dorosłych początkujących. Nagle zablokowane usta nie są w stanie wydusić z siebie zdania pojedyńczego, dramatycznie brakuje słownictwa, a odmiany i czasy plączą się i jeszcze bardziej kneblują zawstydzone usta.
Jak się nie zniechęcić? Po pierwsze warto mieć świadomość, że każdy język obcy dla początkujących jest trudny, że trzeba uzbroić się w cierpliwość zanim będzie można poczuć dumę z samego siebie, że jesteśmy w stanie wyrazić myśli posługując się językiem, który przedtem był tylko niezrozumiałym szumem dzwięków.
Kluczem do złamania tego szyfru jest też także dokonanie dobrego wyboru szkoły językowej, która zadba o właściwych lektorów. Ci powinni być nie tylko przygotowani filologicznie, ale też pedagogicznie, bo znać świetnie język obcy to jedno, a umieć go nauczać, to drugie.
Ważna jest też atmosfera na zajęciach. Poczucie akceptacji, życzliwego odbioru przez nauczyciela i grupę jest nieodzowne, by móc uczyć się poprzez popełnianie błedów, gdyż tym właśnie jest przyswajanie nowego języka.
Dobre nastawienie i właściwe wybory na wstępie szybko zaprocentują. Etap „to be” nigdy nie stanie nam na drodze w zdobywaniu kolejnych poziomów językowego wtajemniczenia. Będzie jedynie odległym wspomnieniem „English for beginners” albo być może tylko cytatem z Szekspira czytanego wyłącznie w oryginale. „To be or not to be? That is a question”
Najważniejsze to mieć założony cel, ale realny do spełnienia i motywację. Z językiem angielskim mam kontakt na co dzień to jest mi łatwiej, ale do hiszpańskiego robiłam kilka podchodów. Ostatnio założyłam sobie, że osiągnę pewien poziom do wyjazdu na wakacje w tym roku i na razie się trzymam:)